piątek, 21 czerwca 2013

Żyć w krwawej pustce cz 1

Żywiąc wielką nadzieję że rodzice nie zauważą mnie przebiegającą, ruszyłam w stronę drzwi domu.

-Gdzie się wybierasz młoda damo? – zapytał ojciec ujrzawszy skradającą się córkę.

-Kurde.- Szepnęłam – nigdzie?

-Czy uważasz nas za durniów?- uśmiechnęłam się.

-Mam odpowiadać na to pytanie ? – Zapytałam z niewinną miną.

-O dziecko tego już za wiele jazda z powrotem do pokoju.-opuściwszy głowę, udając skruchę  ruszyłam w stronę schodów, przeklinając rodziców. Boże! Co za tupet żeby zamykać 17 letnią dziewczynę domu w piątek o 22:30. Przecież nic mi się nie stanie. Muszę się wymknąć bo dłużej nie wytrzymam. Poczekawszy wcześniej aż zgasną światła przerzuciłam zaimprowizowaną linę z kołder i prześcieradeł przez okno. Miałam już w tym dużą wprawę, gdyż jak można się łatwo domyślić nie jest to mój pierwszy raz. Przerzuciłam nogę przez parapet, złapałam się liny i zsunęłam się gładko na ziemię. Sprawdziłam godzinę. 23:00… Może zdążę na cztery ostatnie piosenki. Poprawiłam fryzurę ruszyłam żwawo w stronę centrum miasta. Rozglądając się na wszystkie strony i patrząc czy przypadkiem wredna sąsiadka nie wychyla się z pod pomarańczowej firanki. Wredne babsko właśnie na mnie patrzyło i rozpoznawszy mnie chwyciła za telefon. Odwróciłam się i zobaczyłam że w tym samym momencie w naszym domu, w pokoju rodziców zapala się światło.

-Niech to szlag.-Nie przejmując się nowymi butami oraz perfekcyjną fryzurą układaną przez dobrą godzinę, ruszyłam biegiem w stronę parku. Rodzice pewnie już obmyślają karę. Przeklęta sąsiadka. Żeby ją te firanki udusiły kiedyś z nadmiaru kurzu. Zobaczyłam z daleka kolorowe światła i dźwięk rozdzierającej uszy muzyki. Przyśpieszyłam tępo. Gdy byłam już blisko bramy usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się. Nic nie było widać. Kroki przybliżały się, stawały się głośniejsze. Osoba idąca w moją stronę powinna być już dawno widoczna. Ale widziałam tylko zepsutą latarnie która migała od czasu do czasu. W końcu zobaczyłam. Postać ta była niska i szczupła a jej włosy sięgały podłogi i cicho się za nią sunęły. Kroki nagle zostały stłumione przez coś czego nie mogłam do końca ujrzeć. Widziałam tylko czarną postać będącą coraz bliżej mnie z każdym mrugnięciem latarni. Nie wiem dlaczego tam jeszcze stałam. Chciałam uciec, ale nie mogłam, zupełnie jak bym była przyklejona do ziemi. Spojrzałam na nogi i z przerażeniem zobaczyłam że mam je po kostki zanurzone w asfalcie. Chciałam krzyknąć ale nie mogłam bo obydwie wargi się do siebie przykleiły. Z paniką zaczęłam grzebać w torebce i  spoglądać na postać zbliżającą się do mnie. Wymacałam gaz pieprzowy. Boże kocham cię tato może to w czymś pomorze. Patrzyłam jak postać załamuje się tak jak by nie mogła już iść dalej i czołga się do mnie. Uniosła głowę i zobaczyłam bladą twarz dziecka. Jej usta były otwarte w niemym krzyku pełnekrwi a jej oczy….zaraz..ona nie ma oczu. Jej białe ręce dosięgnęły moich kolan. Popatrzyła w górę swoimi pustkami i zaczęła się powoli po mnie wspinać. Korzystając z okazji psiknęłam jej gazem pieprzowowym w otwartą buzie i puste oczodoły. Postać zaczęła się rzucać. Jej paznokcie wbiły się w moje nogi. Poczułam ostry ból, próbowałam się wyrwać  z uścisku asfaltu. Udało się. Mrugnęłam a tego czegoś już nie było. Podwinęłam spodnie. Jedynym dowodem  na to że była prawdziwa było 10 dziur po 5 w każdym udzie. Mocno przerażona i rozdygotana zadzwoniłam  po ojca w tym samym czasie ruszyłam z powrotem w stronę domu. Postanowiłam że już nigdy nie wyjdę z domu. Nikomu nie powiem co zobaczyłam, czego doświadczyłam. Trzymałam tylko w garści gaz by mieć  pewność że nic się już więcej tego wieczoru nie wydarzy.

                                                                            *

-Nie wiemy co się stało. –Szeptali ludzie dookoła mnie.- uciekła z domu, wróciła po 15 minutach cała roztrzęsiona z pustym wzrokiem trzymając w ręku gaz. Nie odzywała się w ogóle do nas

 -Nic mi nie jest – wrzasnęłam- zostawcie mnie w spokoju.-wstałam, pobiegłam do pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Popatrzyłam w lustro. Moja twarz nie przypominała dawnej mnie. Zamiast wesołej pełnej  entuzjazmu buzi, ukazywała się teraz blada neutralna twarz. Jedyną emocją ukazywaną przeze mnie była  wściekłość. Właściwie nie wiem do kogo. Rodziców ? Psychologa którego na mnie nasłali? Czy może na  samą siebie. Nie wiem. Nie wiem nic. Moje prawdziwe życie dobiegło końca w momencie pierwszego mrugnięcia zepsutej latarni. Blizny po palcach obrzydliwej postaci miałam nadal mimo że od tamtego momentu minęły 2 tygodnie.  I właśnie ja od 2 tygodni nie wychyliłam nawet czubka nosa z domu, ba z pokoju wychodziłam najwyżej na 5 minut. Z każdym dniem koszmary nawiedzające mnie stawały się co raz gorsze i mimo tego iż starałam się nie myśleć o tej strasznej nocy obraz czarnej postaci ciągle do mnie wracał. Położyłam się na łóżku nie zważając na wrzaski rodziców i dobijanie się do mojego pokoju. Zamknęłam oczy i pogrążyłam się w następny przerażający sen. Zaczynał się tak jak zawsze. Leżę na łóżku, patrząc na ścianę przede mną, z kąta w suficie wyłaniają się czarne nici. Po chwili wydłużają się i orientuję się że to nie są żadne marne nici tylko włosy. Próbuje wstać ale nie mogę. Czarne długie sploty sięgają ku mnie a ja nic nie mogę zrobić, zaczynam  krzyczeć, ale pomoc nie nadchodzi. Z rogu zaczyna powoli wychodzi twarz. Ta sama co nawiedziła mnie na ulicy. Z jej pustych oczu sączyła się powoli krew rozbryzgując się na moim białym dywanie.  Jej usta dalej szeroko otwarte wydawały dźwięk jakby ktoś kruszył styropian. Była coraz bliżej. Wyciągnęła do mnie swoje blade ręce.

Koniec snu był tak nagły, tak niespodziewany, że zaczęłam krzyczeć tak samo jak próbowałam w nim. Uspokoiłam się ale do pokoju już wchodziła mama i z tatą.

-Córciu nic ci nie jest ?

-Nie spoko mamo możecie iść.

- Na pewno ? Słyszeliśmy wrzask.

-Mówię że ze mną wszystko w porządku ! Po prostu miałam koszmar.-podniosłam trochę głos. Oni tylko popatrzyli na mnie smutno, odwrócili się i zamknęli za sobą drzwi. W oddali mogłam usłyszeć urywek  ich rozmowy.

-Zaczynam się co raz bardziej martwic. Nigdy taka nie była. Może zrobiliśmy coś źle. Boże co ze mnie za matka.

-Kochanie nie przejmuj się. Myślę że nie zrobiliśmy nic złego. Coś musiało się stać wtedy gdy wymknęła się z domu.

-Ale co to mogło być, przecież nie było jej tylko 15 min. Nie rozumiem jak…- Dalej nie chciałam słuchać,  ukryłam się pod kołdrę i zacisnęłam ręce na uszach. Nie, nie, nie, nie chcę. Chcę o tym zapomnieć, lub  zniknąć wszystko mi jedno byle za każdym razem jak zamykam oczy nie widzieć zakrwawioną twarz. Nagle poczułam przenikliwe zimno, mimo że leżałam pod kołdrą. Próbowałam poszukać jakiejś dziury w moim schronie. Wszystko w porządku, to dlaczego jest mi tak przeraźliwie zimno. Boję się stąd wyjść, boję się zastać na zewnątrz coś strasznego. Nie chce stąd wyjść. Coś nie daleko mnie zacharczało

- Jestem sama…- W tym samym momencie poczułam, że coś chwyta moja nogę. Coś tak przeraźliwie zimnego i przeraźliwie kościstego. Wtedy przed moimi oczami zaczął przewijać się tak jakby film. Moje własne odczucia zniknęły. Wszystkie moje zmysły zostały przekierowane tak jakbym była tą dziewczynką z  filmu który z niewyjaśnionych powodów pojawił się w mojej głowie.

Znajdowałam się w szpitalnym łóżku, przede mną wisiało wielkie lustro. Zobaczyłam swoje odbicie.  Miałam długie czarne włosy sięgające bioder, blada twarz, chude ciało, spierzchnięte usta. Najgorsze  były oczy. Dwie jarzące się na niebiesko kulki, które patrzyły się przed siebie bez wyrazu. Usłyszałam  szepty za drzwiami

-Nie ma już dla niej szans.

-Taka młoda dziewczyna.

-Na to wygląda że trzeba będzie ukrócić jej cierpienia.

-Ale, jak to, doktorze masz na myśli ?

-Tak..

-Nie może pan. Przecież to dziecko.

-A WIDZI PANI INNE WYJŚCIE ?! – wrzasnął.

-Ale..

-Chce pani by zabiła jeszcze kogoś ?

-Ale to nie jest jej wina!

-To w stu procentach jej wina. TO JEST POTWÓR!

-To jest dziecko!

-POTWÓR! Czy dziecku świecą się oczy? Czy normalnemu dziecku zdarza się zabić kogoś włosami. Poczułam straszy ból w sercu. Smutek…wściekłość…..zazdrość w stosunku do innych ludzi.. determinacja…poczucie winy…Wszystkie te uczucia wbijały się w moje serce jak oszczep. Nagle  zrozumiałam. Nikt nie chce mnie znać. Boją się mnie. Uciekają. Umierają ci co się do mnie zbliżą. Nagle cały smutek, cała nienawiść i ból wybuchnęły we mnie ze zdwojoną mocą.

-Nie zabijaj jej. Może chodzi o jej oczy. Jak się ich pozbędziemy to może stanie się normalna.

-Możemy spróbować. Anno podaj mi pistolet ze środkiem usypiającym.

Zaczęłam panikować. Nie zbliżaj się do mnie.

-NIE ZBLIŻAJ SIĘ DO MNIE ! –wrzasnęłam dziko gdy ktoś otworzył drzwi.

-Spokojnie. Czas spać. – Jakiś mężczyzna wycelował we mnie jakimś pistoletem. Poczułam mocne ukłucie w ramieniu. I nagle wszystko zgasło. 

                                                                     *

-Teraz wygląda jeszcze gorzej. To nie pomogło. Jej włosy zrobiły się jeszcze dłuższe.

-To może jej…. zgolimy?

-To nic nie pomorze. Musimy..

Zaczęłam się budzić. Nagle poczułam tak wielki ból w oczach że miałam ochotę sobie je wyrwać. Już miałam zamiar to zrobić gdy natrafiłam na pustki. Nie mam oczu. Pozbyli się moich oczu. Może chcieli  mi pomóc? W tym samym momencie sobie coś uświadomiłam. Oni nie chcą mi pomóc. Oni się mnie  boją. Bo jestem obca. Bo jestem straszna. Bo jestem inna. Oni chcą się mnie pozbyć. Zrozumiałam że  ta moja wcześniejsza wściekłość nie była kierowana do mnie tylko właśnie do tych ludzi. Nie  wytrzymałam. Wszystko co do te pory w sobie trzymałam wybuchło. Nie wiedziałam co się stało,  czułam tylko jak zaczynam się w coś wgryzać. Było miękkie i miało metaliczny posmak…jakby..krew. Nie mogłam się powstrzymać. Jadłam i jadłam. Usłyszałam wielki wybuch po chwili poczułam gorąco na całym ciele. Miotałam się i szukałam wyjścia, ale nie mogłam bo i tak nic nie widziałam. Po chwili straciłam przytomność.

                                                                         *

Poczułam że znów jestem w swoim ciele. Jednak teraz w mojej głowie zaczęły pokazywać się obrazy. Na pierwszym zobaczyłam zdjęcie tej dziewczyny którą przed chwilą byłam. Siedziała na szpitalnym łóżku,  ale była uśmiechnięta a obok niej stała kobieta. „Pewnie jej mama” pomyślałam. Drugim obrazem był wycinek z gazety. Jej nagłówek głosił „ZWIERZĘTA ZAATAKOWAŁY SZPITAL” a na dole było  napisane: „ Dnia 12 maja 1956 roku stado wściekłych niedźwiedzi wdarło się do szpitala dla ciężko chorych psychicznie. Źródła donoszą, że tylko jedna dziewczynka nie została zjedzona, lecz niestety  nie przeżyła wybuchu jaki nastąpił po ataku.

LICZBA OFIAR: 113

LICZBA OCALONYCH: 0

Sprawcy tej zbrodni nie zostali odnalezieni.”

Nie było następnego obrazu. Nie mogłam zorientować się co się właśnie stało. Popatrzyłam na swoje ręce a  potem na lustro obok łóżka. Byłam sobą. mizerną, bladą dziewczyną.  Nic nie słyszałam. Nie było  słychać dźwięku telewizora z dołu ani  nikt nie chrypiał mi do ucha.  Poczułam że jestem cała spocona. Poczekam chwile zobacze czy coś się wydarzy.  Poczekałam pięć minut, dziesięć, piętnaście i mimo że się nie ruszałam nic się nie wydarzyło. Myślę  ze już poszła. Ściągnęłam z siebie kołdrę i wywiesiłam nogi po za łóżko.  Powoli zsunęłam się by nie narobić hałasu. Nagle TRACH ! Wszystkie żarówki w pokoju wystrzeliły.  Rozległ się przenikliwy pisk. A w tym samym momencie gdy stanęłam na  podłodze coś złapało mnie za kostki i pociągnęło w dół.

Dalej była już tylko ciemność.

CDN.